Główna Historia Nowości Szczenięta Nasze Dogi Galeria Memoriam Kontakt Linki

Historia


"MIAŁEM 10 LAT... I POZNAŁEM CO TO... DOG"

Miałem 9, może 10 lat... Był piękny słoneczny dzień, wakacje we Władysławowie nad polskim morzem, chyba rok 1983. Wtedy na balkonie jednego z domów wczasowych mój ojciec zobaczył doga niemieckiego - potężnego arlekina. Powiedział, że taki pies od zawsze był jego marzeniem. Opowiedział mi historię dogów, zapamiętałem je wtedy jako psy towarzyszące na dworach, dekoracyjne, dumne ze swojej postawy, nieagresywne. Wspomnianego arlekina widywaliśmy jeszcze kilka razy. Mieliśmy już psa. Pamiętam ten dzień, 15 września 1980 roku pojawił się w naszym domu owczarek niemiecki - Bas. Nie było niestety mowy o drugim psie, choćby miał być to najpiękniejszy arlekin. Daty urodzin, śmierci oraz datę przybycia do domu każdego swojego psa, mam w pamięci do dziś. Przyjęła się tradycja, że w rocznicę urodzin obchodzimy oczywiście urodziny, a w rocznicę przybycia czworonoga obchodzimy jego imieniny. Zawsze uwielbiałem psy, nawet kundelki, znałem imiona i rasy wszystkich psów naszych sąsiadów, znajomych moich i rodziców. Przy Basie wychowałem się jako dziecko. Nawet pluszowe maskotki, to były u mnie nie misie, nie inne zwierzęta, ale zawsze psy. Później przeglądałem książki z rasami psów, czasem także przygodowe. Zawsze jednak mój wzrok zatrzymywał się najuważniej na stronach czy zdjęciach podpisanych - Dog Niemiecki. To był początek pasji, jaką stał się pies, ale też pierwsze wzmianki, że ten pies to kiedyś będzie właśnie dog...


DOG W SFERZE MARZEŃ

Bas odszedł 8 lipca 1993 roku. Bardzo to przeżyłem, zwłaszcza że mając silny organizm, usypiał po zastrzyku przez cały dzień. Nie należę do ludzi, którzy powtarzają sobie cytat z książki "Lessie Wróć", który brzmiał "nie chcę mieć nigdy innego psa". Ale też nie uważam, że nowy pies pojawia się by zaleczyć rany. Każdy był i jest inny - ma swój charakter, swój sposób bycia, łączą nas inne przygody, przeżycia... Wracając do "Lessie" był okres kiedy marzyłem o owczarku szkockim. I mimo, że od pamiętnych wczasów we Władysławowie minęło wówczas 10 lat - siła marzeń całej naszej rodziny i pożądanie posiadania doga wciąż pozostało. Nikt nie myślał wtedy o wystawach, rodowodach czy o hodowli. Największa giełda zoologiczna była na Siekierkach. Pojechaliśmy całą rodziną - po arlekina. Ku naszemu rozczarowaniu, tylko jeden ze sprzedawców miał dogi. Do wyboru była arlekinka - suczka, albo czarny piesek. O suni nie było mowy, ale też nikt z nas nie dopuszczał myśli, żeby wrócić do domu bez nowego nabytku. Kupiliśmy czarnego - został nazwany DEMON.


MÓJ PIERWSZY DOG

Jako maluszek, Demon był strasznym rozrabiaką. Potem coraz starszy, posłuszniejszy, towarzyski, pokazał mi co to znaczy cudowny dogowy charakter. Spędzałem z nim długie chwile, zabierałem na spacery, przytulałem, pieściłem - to była postać numer jeden dla mnie na świecie. Mieszkałem wówczas z rodzicami. Demon spał oczywiście w łóżku. Nie zapomnę, jak usypiał przy mnie, później noc spędzał z rodzicami w drugim pokoju, a nad ranem, gdy słali łóżko, znów wracał do mnie do pościeli. Dziś dopiero uświadamiam sobie, że przecież spędziliśmy ze sobą ponad jedną trzecią całego mojego życia. To właśnie z myślą o nim każdemu na pytanie "ile żyją dogi" odpowiadam, że dog żyje siedem-osiem lat, a moje żyją trzynaście. To fakt, Demon przez niemal całe swoje życie nie chorował, był okazem zdrowia. Kłopoty zaczęły się dopiero na półtora roku przed śmiercią. Stopniowo przestawały pracować tylne łapy, miał dwa zawały serca, stopniowo ogłuchł. Do ostatnich dni, gdy nie chodził po schodach, do ogrodu znoszony był w dwie osoby na przedszkolnym leżaku. Niestety, w ostatnich miesiącach widywałem się z Demonem tylko w weekendy, gdyż opuściłem rodzinny dom i zamieszkałem kilka kilometrów dalej. 22 października 2005 roku był najgorszym dniem w moim życiu - telefon od rodziców "Demon nie żyje".


ALKAZAR PLATINUM

Bez doga wytrzymałem zaledwie 3 tygodnie. Będąc niezależnym, analizowałem wszystkie za i przeciw mieszkania z dogiem w bloku. Doświadczenie podpowiadało - dog musi mieć wygodne łóżko i kochających właścicieli. Wysłałem kilkanaście e-maili do różnych hodowli, po kilku dniach zadzwonił telefon - mamy do sprzedania czarnego doga. Polecieliśmy już następnego dnia, emocje nie pozwoliły czekać. W oddalonym o 400 km Brzesku czekał na nas 4-miesięczny ALKAZAR PLATINUM, zwany w hodowli Alek. Z moją ówczesną partnerką - Wiolą, od razu po powrocie do domu otworzyliśmy szampana. A nowy dożek powitał nasze mieszkanie zrobieniem wielkiej żółtej kałuży na środku salonu. Rano pierwszy spacer - poszliśmy do rodziców. Zobaczyli przy bramie psa - myśleli, że to Wioli pies. W progu drzwi mama krzyknęła "To jest dog !" i już wszystko było jasne. Na pytanie jak ma na imię - odpowiedź była równie oczywista - DEMON ! Zaczęły się spacery z właścicielami innych psów, poznawanie innych dogów w okolicy, a w końcu wystawy. Na początku bez samochodu, przez pierwsze dwa lata Alkazar podróżował po Polsce pociągiem. Grzeczny był i bardzo lubił podróże, chociaż zdarzyło mu się kiedyś załatwić potrzebę w zatłoczonym kolejowym przedziale. Wystawy stały się dodatkowa pasją. Jeździliśmy na wszystkie, na jakie była możliwość. Zdobywaliśmy nowe doświadczenia, poznawaliśmy ludzi - dziś ponad połowa moich znajomych to osoby z dogowego środowiska. Cieszyliśmy się kolejnymi tytułami, sukcesami, złotymi medalami... Alkazar jest cudownym przyjacielem, staram się go zabierać ze sobą gdzie tylko mogę, nawet gdy jadę do centrum Warszawy, na starówkę czy choćby na lotnisko. Do dziś Alkazar był na około 50 wystawach, w Polsce i za granicą, zdobył 45 medali i wiele prestiżowych tytułów. Pomimo prawie 6 lat, nie wybiera się na emeryturę i zamierzamy kontynuować karierę.


... I BRACISZEK ARAGORN

Z właścicielami większości dogów z miotu, z którego pochodzi Alkazar, utrzymujemy dobry kontakt. W pierwszych dniach 2006 roku, poznaliśmy braciszka-bliźniaka. ARAGORN PLATINUM jak się okazało również mieszkał w Warszawie. Na drugim spotkaniu padło pytanie właścicielki - czy możemy się zaopiekować Aragornem na czas jej remontu mieszkania. Remont się przedłużał, zaczęły się problemy zdrowotne właścicielki, efekt był taki, że z dwóch tygodni zrobiło się półtora roku. Araguniek był jak nasz drugi dog, razem z Alkazarkiem chodziliśmy na spacery, spaliśmy wszyscy w jednym łóżku. Czasami Aragorm wyjeżdżał, po kilku dniach wracał i znów była wspólna zabawa. Ze wzruszeniem wspominam moment, kiedy chodziliśmy nad Wisłę karmić łabędzie. Aragorn brał bułkę w zęby, a następnie podawał łabędziom, które mu ją z paszczy wyciągały. Na wiosnę obaj chłopcy grzecznie chodzili na szkolenie, a treserką okazała się ta sama pani Ewa, która 14 lat wcześniej szkoliła pierwszego Demona. Po kilku miesiącach relacje z właścicielką nie układały się najlepiej, jednak nie była w stanie zapewnić Aragornowi normalnych warunków. W konspiracji, że oficjalnie wrócił do Brzeska na wakacje, mieszkał nadal u nas, a gdy chłopcy coraz częściej okazywali sobie poglądy w kwestiach dominacji, zamieszkał u moich rodziców. Pod koniec marca 2007 roku, znalazł jednak nowy dom w Tarnowskich Górach. Mimo, że za bezinteresowną opiekę miałem mieć zagwarantowane dożywotnie widywanie się z nim, nigdy hodowla nie skontaktowała mnie z nowymi właścicielami. Oficjalnie dowiedziałem się niecały rok później, że Araguniek w lutym 2008 został otruty, do dziś nie wiadomo czy to jest prawda. Może gdzieś jest, ma nowy dom, może żyje i za mną tęskni...


CZAS NA ARLEKINA

To pytanie padało często na spotkaniach z dogowymi znajomymi. Co może być wspanialsze niż dog ? Odpowiedź brzmiała "Dwa dogi !". I tak po roku od nabycia Alkazara, w ślad za marzeniami mojego ojca, zapragnęliśmy z Wiolą mieć arlekina. Objeździliśmy pół kraju, po różnych hodowlach, aby wybrać najładniejszego, najsłodszego. Któregoś dnia - zadzwonił telefon, że jest dla nas arlekin - CARLITO MOLOSEUM. Obejrzałem najpierw jego zdjęcia, potem kilka razy jeździłem do Tarnowa zobaczyć jak maluszek rośnie. W końcu przybył do nas i zamieszkał z Alkazarkiem. Carlito bardzo dużo chorował, przeszedł kilka skomplikowanych operacji, nie jest psem wystawowym. Jednak najważniejsze, że jest kochany i ma słodki charakterek. Ponieważ po jednym z zabiegów nie mógł dokończyć szkolenia, jedyna komenda jaką zna brzmi "Carliś - przytul się". Carlisio obecnie jest jedynym moim dogiem, który nie mieszka ze mną pod jednym dachem. Dwa lata temu, pomimo wielkiej przyjaźni i sympatii pomiędzy nim, a Alkazarem, na jednym ze spacerów Alkazar bardzo brutalnie zaatakował Carlita. Przeżył cudem, gdyż z powodu chorego serca stracił przytomność i walka się zakończyła. Później, wielomiesięczne próby pogodzenia chłopców nigdy nie przyniosły rezultatu, chociaż był już moment, że chodzili znów na wspólne spacery. Dziś Carlisio mieszka 2 km dalej u moich rodziców, jest przeze mnie często odwiedzany i zabierany na spacery z resztą stada.


BONITO, ORCHIDEA, GIGI...

Nasze drogi z Wiolą po ponad trzech latach rozeszły się, a moim marzeniem stał się własny dom z ogrodem. Dość długo trwały poszukiwania wolno stojącego domu, z dala od cywilizacji, w dobrej lokalizacji na leśne spacery i z dużym wybiegiem. Przez kilka miesięcy zdecydowałem się wynająć mały domek na Choszczówce. Zanim to się stało - w moim życiu pojawiły się jeszcze trzy dogi. Żółta ORCHIDEA FLOSCULI, z którą mieszkałem jeszcze w bloku, gdy przeprowadziła się do mnie znajoma. Żółty BONITO Z NADBUŻAŃSKIEJ SKARPY - dog sąsiadów, którzy przyprowadzali mi go na wspólne spacery a Alkazarem i Carlitem, a później w nowym domu na całe weekendy. GIGI MOLOSEUM - czarna sunia, którą kupiłem swojej byłej ukochanej, wspominając jak bardzo kocha dogi, wiedziałem że takiego towarzysza potrzebuje. Gigi odeszła na atak serca zaledwie w wieku jednego roczku. Bardzo miło wspominam czasy Orchidei - to właśnie wtedy poznałem, co to są narodziny szczeniaków i opieka nad miotem. Był moment, że w naszym 60-metrowym mieszkaniu w bloku na II piętrze było 16 dogów - Alkazar, Carlito, weekendowy Bonito, Orchidea i jej 12 narodzonych maluchów.


ZDECYDOWAŁEM ZAŁOŻYĆ HODOWLĘ

Wróciłem z wyprawy dookoła świata. Mieszkałem już w wynajmowanym domku, w lesie, z własnym podwórkiem. Po powrocie zapragnąłem mieć trzeciego doga. Miał to być żółty piesek, miałem nawet na niego rezerwację. W końcu pani Lucyna, z tej samej hodowli, nie pamiętam już dziś dlaczego - zaproponowała sukę. Pojechałem, zobaczyłem, zapowiadała się świetnie - w na początku lipca 2008 pojawiła się mała słodka URODA AXEDIUS. Na cześć Orchidei, z którą darzyliśmy się ogromną sympatią, mimo że nie lubiła ludzi, została po domowemu nazwana Miśka. Spotykałem się wówczas z koleżanką z Rzeszowa, u której zbliżał się także miot szczeniąt. Poprosiłem o błękitnego pieska. I znów historia się powtórzyła - na 12 urodzonych, błękitne były tylko dwie sunie, reszta czarne. Wybrałem tę największą, najładniejszą. Ponieważ miot był na literę N, jeszcze zdążyłem dla niej sam wybrać imię. W pierwszych dniach października zamieszkała z nami NICOLE ABADHARA, po domowemu po prostu Nicky. W tym składzie, plus nasz weekendowy Bonito, pod koniec roku przeprowadziliśmy się do nowego wymarzonego domu na Białołęce Dworskiej. Tylko Carlito mieszkał tu zaledwie jedną noc, niestety kolejny konflikt a Alkazarem spowodował, że na stałe zamieszkał u rodziców. Miejsce jest fantastyczne - na końcu ulicy, więc nie ma ruchu, w samym lesie gdzie chodzą sarenki, dziki i zające, a jednocześnie 7 minut od przystanku i głównej ulicy. Idealne miejsce do życia ze stadem dogów, blisko do pracy, a w leśnym ogrodzie czujemy się jak na wakacjach.


WSZYSTKIE KOLORY DOGÓW

Mając już wymarzone warunki, czego można chcieć więcej ? Na pewno posiadania wszystkich kolorów dogów. Zawsze marzyłem o pręgusku, nawet miałem rezerwację na jednego, ale ze względu na opóźniający się zakup domu musiałem zrezygnować. Ale skoro nie zamieszkał z nami Carlito, to może jeszcze brakuje jakiejś uroczej arlekinki ? Tym razem chciałem, żeby były to psy z dobrym rodowodem, z renomowanej zagranicznej hodowli. Znalazłem pręguska we Francji - ELVIS DES GEANTS DU BOCAGE. Korespondowałem z hodowcami, któregoś dnia przyszła wiadomość, że... ktoś zrezygnował z rezerwacji pięknie umaszczonej, zaledwie dwa tygodnie starszej arlekinki - ETOILE DES GEANTS DU BOCAGE. Następnego dnia przelałem zaliczki i pozostało umówić się na odbiór szczeniąt. Gdy otrzymywałem kolejne zdjęcia, nie wytrzymałem - stwierdziłem, że muszę je odwiedzić i odebrać osobiście. Poznałem bardzo miłych ludzi w hodowli, zobaczyłem rodziców obojga maluchów, uwieczniliśmy te chwile na wspólnych zdjęciach... 22 maja 2009 Scoobiś & Dalia przyleciały do Polski. Scoobiniek ma charakterek "wiecznego szczeniaka" i jest maskotką naszej hodowli. Kto nas odwiedza, wychodzi ze słowami "zabieram Scoobisia ze sobą". Dalia z kolei miała trudności z zaadoptowaniem, bała się chodzić na smyczy, bardzo szybko chciała zdominować stado, niestety nie obyło się bez krwawych konfliktów najpierw z Misią, potem także z Nicolką.


NIE POTRAFIĘ ŻYĆ BEZ DOGÓW

Życie z sześcioma dogami to coś wspaniałego. To są tak cudowne, wierne i kochane istoty, że nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek w życiu mógł nie mieć doga. Jedynym dopełnieniem tego szczęścia mogłoby być tylko to, aby one miedzy sobą żyły w zgodzie. Ku mojemu zaskoczeniu chłopaki Alkazar & Scoobie doskonale się dogadują, wielka przyjaźń jest także pomiędzy Misią & Nicky, natomiast z Dalią jej koleżanki nie mogą dojść do porozumienia. Cała czwórka tworzy swego rodzaju "stado w stadzie". Razem zgodnie stają w swojej obronie, wymieniają się dowolnie miskami przy jedzeniu, razem śpią również zamieniając się miejscami i mimo iż staram się przestrzegać zasad ich hierarchii, to nie ma konfliktów, które ma się pierwsze przywitać czy dać buziaczka. Dalia jest inna. Ona by chciała mieć mnie tylko dla siebie, w czasie jedzenia nikomu się nie wolno zbliżyć, a przy powitaniu jakby chciała innym agresywnie powiedzieć "rozejść się". Po licznych ćwiczeniach i spotkaniach z behawiorystką, bardzo wiele udało się osiągnąć, przez 4 miesiące całe stado żyło bez rozdzielania. Czasem po jednym spięciu, cały zakres relacji trzeba budować od nowa. I jeszcze życzę sobie, aby Carlito mógł do nas powrócić.


DOGI W DOMU, DOGI W SERCU...

Jestem podróżnikiem, odwiedziłem 120 krajów świata. Wszyscy pytają i zastanawiają się w jaki sposób można łączyć te dwie pasje - być daleko, wyjeżdżać często, a jednocześnie zapewniać opiekę dla gromadki dogów. Do tego prowadzę cztery firmy. Czy naprawdę jest to możliwe? Mimo wszystko ze swoimi dogami spędzam bardzo dużo czasu. I w domu, i razem podróżujemy. Wstaję o 5.30 rano, żeby przed wyjściem do pracy jeszcze dwie-trzy godziny się poprzytulać. Popołudnia czy wieczory spędzamy na spacerach. Środowisko moich bliskich znajomych jest związane z moimi dogami i jest wiele osób, na które mogę liczyć, gdy mnie nie ma. Dla dogów też są to wciąż te same, znane i zaprzyjaźnione osoby, które nakarmią, wyprowadzą na spacer, jak trzeba to wyleczą. Gdy jestem dłużej w biurze, do dogów po szkole przyjeżdża Nella - 15letnia opiekunka, córka mojej koleżanki, która jeździ również z nami na wystawy i spędza z tą gromadką dużo czasu, a dogusie ją traktują jak kogoś bardzo bliskiego. Niekiedy mogę też liczyć na wizytę kogoś z rodziny w czasie mojej nieobecności, dzieli nas odległość zaledwie dwóch kilometrów. Gdy przychodzą na świat szczenięta - z całą pracą przenoszę się do domowego komputera - w prawej ręce klawiatura, w lewej butelka ze smoczkiem. Na wszystko jest sposób, jak zaradzić sobie w każdej sytuacji. Szczerze jednak - w nawet w najdalszej podróży, już po kilku dniach, tęsknota do Alkazara, Caltita, Miśki, Nickusi, Dalii i Scoobisia jest dużo większa, niż radość z oglądania najpiękniejszych zabytków...


OPISANA HISTORIA KOŃCZY SIĘ NA 2010 ROKU, WKRÓTCE UAKTUALNIMY CO BYŁO I JEST DALEJ...

Michał Lenkiewicz